Rozdział 9 - Samotność


  Za wozami cyrkowymi, przy małym stoliku siedziało dwóch ochroniarzy. Jako, że zazwyczaj nie mieli dużo do roboty to pogrywali sobie w karty. Jednak tej nocy coś przeszkodziło im w tym. Usłyszeli jak gwiazda cyrku, Iñez, zastała w okolicy swojej garderoby nieproszonego gościa. Od razu wyskoczyli ze swoich siedzeń i pobiegli w stronę, z której słychać było głosy. Gdy już tam się znaleźli zobaczyli mężczyznę, który krzyczał: „Ktoś chcę Cię zabić”. Wbiegli w lukę między nim, a dziewczyną.
- Czego tu chcesz?! - krzyknął jeden z nich - Już Cię tu nie ma.
- Jestem z policji! - odpowiedział mu Leon, który na widok napakowanych ochroniarzy lekko się przestraszył. Próbował znaleźć w kieszeni odznakę, ale uświadomił sobie, że ją jak i telefon, zostawił w mieszkaniu. 
- Nie masz odznaki to znikasz w tej sekundzie - powiedział drugi z ochroniarzy i zaczął groźnie iść w jego kierunku. 
  Leon nie wiedział co robić. Jak najszybciej uciekł obiegając z lewej strony namiot i znalazł się z powrotem na Rusałce. Tłum, który wcześniej się tu znajdował, już dawno zniknął, a ciszę zagłuszał jedynie wiatr, który stawał się coraz silniejszy i poruszał gałęziami pobliskich drzew.
  Spojrzał w górę. Dostrzegł bezchmurne niebo wyhaftowane gwiazdami, które mrugały intensywnie do tych, którzy na nie się patrzyli. Podobno ludzie samotni doglądają gwiazd iż zawsze ktoś również to robi. 
  Leon czuł się teraz bardzo samotny. Szedł środkiem drogi i żałował, że tamtego dnia postanowił przespać się z inną dziewczyną. Teraz, gdy wali mu się świat na głowę, nie miał nikogo, komu mógłby się wygadać. Nagle usłyszał głośne rozmowy kilka metrów przed nim. Od razu rozpoznał czwórkę przyjaciół z Ukrainy.

- Nadal nie odbiera - rzuciła telefon na biurko zrezygnowana Karolina. Było już po 23, a Leon nie dawał znaku życia. 
- I co teraz? - spytał Anatol, który siedział na swoim fotelu i bawił się zniecierpliwiony firmowym długopisem. W między czasie policjantka ziewnęła.
- Ja to najchętniej bym poszła do domu - zasugerowała przeciągając się przy tym.
  Komendant wstał i podszedł do okna. Noc już przykryła miasto, ale latarnie walczyły z nią, dając światło kierowcom, czy pieszym, którzy jeszcze o tej porze błądzili po ulicach. W oddali dostrzegł mrugające lampki, które przecinały gwiaździste niebo. Najprawdopodobniej był to samolot.
- Zrobimy tak - zaczął mówić wsuwając ręce w kieszenie - dzisiaj dajemy sobie z tym spokój. Jutro jak nie odbierze, to pojedziesz do niego i go przyprowadzisz do mnie.
  Dziewczyna sięgnęła po jeansową kurtkę, którą powiesiła na oparciu krzesła.
- Jasne, szefie. Więc do jutra! 
  I wyszła. Anatol wiedział, że sytuacja wymyka się z pod kontroli. Odwrócił się w kierunku biurka i spojrzał na obrączkę, którą niedawno przyniosła mu Karolina. Od razu ją rozpoznał, gdyż kilkanaście lat temu to On był odpowiedzialny za nią. 
 Po chwili takiego wpatrywania sięgnął po swoją aktówkę, którą trzymał na szafce w kącie pokoju oraz ściągnął z oparcia fotela marynarkę i skierował się w stronę drzwi. Wychodząc zgasił światło i dał tym samym zgodę na to, by mrok zapanował w jego biurze.

- Leo! - krzyknął na jego widok Maks - i jak było? 
- Nie dowiedziałem się tego, co chciałem - odpowiedział niechętnie.
  Ukrainiec westchnął.
- Wiem, co poprawi Ci humor. Idziesz z nami na piwo!
- Tak! - krzyknęły razem ochoczo Nastya i Julia.
  Roman podszedł do niego i klepnął po ramieniu.
- U nas zawsze na smutki najlepszy jest alkohol. 
  Leon zaśmiał się.
- U nas dokładnie tak samo - za chwile dodał - ale nie mogę, jutro muszę iść do pracy.
  Jednak głos w głowie nakazywał mu iść z nimi. Psychicznie czuł się rozbity. Potrzebował chwili, by się rozerwać. Wydarzenia dzisiejszego dnia działały na niego tak negatywnie, że tracił powoli rozum. 
- No dawaj - zawołał zachęcająco Maks - tu, za rogiem jest bar.
- No dobrze - odpowiedział.
  I cała piątka skierowała się w tamtą stronę. Najpierw z Rusałki wyszli na ulicę Zamojską. Potem skręcili w Bernardyńską i ich oczom ukazał się ogromny napis Browar Perła. Weszli jednak do budynku przed browarem i znaleźli się w małym pubie, w którym o tej porze zostały tylko trzy osoby.
- Co bierzemy? - spytał Maks Leona siadając przy barze na stołku. Reszta uczyniła to samo. 
- Piwo - stanowczo odpowiedział mu. 
  Barmanka nalała więc 5 piw. Każdy chwycił za swój kufel i ekipa przeniosła się do pobliskiego stolika.
- Co tam Leo powiesz? - zapytał Roman.
  Długo się zastanawiał, co odpowiedzieć. Nie chciał im się spoufalać. Chciał tylko się rozerwać, uciec myślami tam, gdzie będzie w swojej strefie komfortu, bez obciążeń psychicznych. 
- Praca na okrągło. Nawet po nocach jak widzicie.
  Wziął kilka dużych łyków złotego trunku. 
- Jak Ci się podobało przedstawienie? - szturchnął go Maks, a potem odwrócił się do swoich przyjaciół - Leo był pierwszy raz w cyrku.
- Fajnie było. Najbardziej podobał mi się występ tej akrobatki na końcu.
  Roman głęboko westchnął.
- Ona była taka piękna...
- Ja Ci dam - uderzyła go w ramię Julia i odsunęła się od niego. Roman pochwycił ją w talii i przysunął do siebie.
- Wiesz, że Ty jesteś najpiękniejsza na świecie!
  Zastygli w namiętnym pocałunku. Leon pochwycił kufel, by nie peszyć zakochanych. Podobnie uczynił Maks robiąc charakterystyczny ruch ręką oznaczający „na zdrowie”. Nastya z kolei bawiła się telefonem.
- A Ty Leo masz kogoś? - zapytał Ukrainiec ocierając usta w rękaw. 
  Kolejne trudne pytanie. Postanowił jednak odpowiedzieć na nie.
- Już nie mam. Rozwiedliśmy się z żoną. 
- Ojej, czemu? - powiedziała Julia, która zdążyła uwolnić się z objęć ukochanego. Cała czwórka nachyliła się lekko, by usłyszeć odpowiedź.
- Zdradziłem ją i odeszła. Byłem bardzo głupi.
- No, byłeś - stwierdziła Nastya - ale nie ma, co płakać. Pijemy!

  I zaczęli pić. Szybko opróżnili swoje kufle i zamówili kolejne. Narzucili takie tempo, że Leon w ciągu pół godziny wypił takich pięć, a że od rana nic nie jadł, to szybko go wzięło. 
  Jednak nie miał już tak mocnej głowy, co kiedyś. Czuł jak jego ciałem rządzi teraz alkohol, którego nie wypił niby aż tak dużo. Jego nogi z każdą chwilą stawały się coraz bardziej giętkie, a umysł zwolnił całkowicie. Postanowił wyjść na zewnątrz i opuścić przyjaciół z Ukrainy, gdyż oni zajęli się już sobą. Wyszedł niezauważony i wziął kilka głębokich wdechów świeżego powietrza.
- Nie jest ze mną aż tak źle - powiedział sam do siebie. 
  Nagle zapragnął, że musi z kimś porozmawiać. Chciał się wygadać, zrzucić z siebie ten ciężar jakiejś zaufanej osobie. A miał taką. Przypomniał sobie, że niedaleko jest przystanek autobusowy. Zaczął biec w tamtym kierunku jak tylko mógł w swoim stanie i po chwili stał już przy wiacie i czytał rozkłady. Niemal od razu przyjechał jeden z nocnych autobusów i bez zastanowienia do niego wsiadł. 
  Blask ostrych lamp autobusowych sprawił, że poczuł lekki ból w oczach. Przymknął je na moment, gdyż wiedział, że i tak nie zaśnie. Co kilka metrów pojazd wjeżdżał w jakąś dziurę i pasażerowie skakali przy tym do góry. 
 Miał teraz przed oczami Inez. Nie mógł już dłużej walczyć z jej urokiem. Bał się o nią, bo wiedział, co ma ją wkrótce spotkać i nie mógł w tej sprawie nic zrobić. Bezsilność jest najgorszą rzeczą, która może spotkać policjanta. Szczególnie znającego scenariusz, który właśnie jest realizowany.
  
  Autobus jechał już dobre 15 minut. W końcu głos zapowiadający kolejne przystanki oznajmił, że za chwile zatrzymają się na Sławinie. Leon wstał więc ze swojego siedzenia i podszedł do drzwi łapiąc się za rurę, bo samemu było mu ciężko ustać. Zauważył, że oprócz jego i jakiejś pary zakochanych, którzy cały czas się do siebie kleili, nie było nikogo w pojeździe. Wkrótce zatrzymali się, a policjant wybiegł  i rozejrzał się po okolicy.
  Dawno go tu nie było. Ta część miasta należała do tak zwanych dzielnic podmiejskich. W zasadzie oprócz budynków mieszkalnych to nic tutaj innego nie znajdowało się. Miejsce to było strasznie ponure. Latarnie ledwo świeciły więc wszędzie panowała ciemność. Rzędy piętrowych domów otaczały ulicę z obu stron, a taki krajobraz ciągnął się w nieskończoność..
  Leon szedł tędy chwiejnym krokiem już dobrych kilka minut. Przed nim dreptali zakochani z autobusu, którzy jednocześnie przytulali się. Wkrótce jednak zniknęli w jakiejś bocznej dróżce. Było strasznie głucho, a w zasadzie tylko dało się usłyszeć świerszcza, który nieśmiało dawał koncert w trawie. 
  Wiatr nie przestawał wiać i zrobiło mu się trochę chłodno. Schował więc ręce do kieszeni i lekko się skulił. Dojrzał już cel swojego spaceru. To domek znajdujący się na końcu ulicy, przed skrzyżowaniem. Światła w środku dawno zostały zgaszone jednak był dobrze widoczny, wręcz przykuwał widok przez swój specyficzny ogród. Mieszkała tam Karolina wraz z mężem i w weekendy uwielbiała wycinać chwasty, kosić trawę, dbać o kwiaty, czy też grabić opadłe liście. Miała tam swój raj, który otoczyła drzewami i krzewami sprowadzonymi z całego świata. Udało jej się nawet wychodować kakaowca, z którego owoców później robiła wspaniałe ciasta. 
  Leon poczuł, że musi zobaczyć swoją partnerkę z pracy. W ostatnim czasie była mu bardzo bliska, jedyna, która potrafiła go wesprzeć i ogrzać ciepłym słowem. Kilka razy był u niej i nawet pokosztował jej czekoladowego tortu, zrobionego oczywiście na bazie owoców wyhodowanego przez nią drzewa. 
  Nagle jego nogi odmówiły posłuszeństwa. Na własnej skórze poczuł efekty grawitacji. Zaparł się jednak ręką, by nie upaść na klatkę piersiową. Osunął się na ziemię, a przed oczami pojawiły mu się mroczki. Leżał teraz na chodniku.
  Po kilku sekundach usłyszał krzyk kobiety. Znał jej głos. Gdy nachyliła się nad nim ujrzał jej rude włosy.
- Leon, co Ty tu robisz?! - mówiła przerażona Karolina, która akurat wracała do domu z komendy. Złapała go za ramię i lekko usadziła tak, by oparł się o słup latarni.
- Szedłem do Ciebie - wymamrotał - musiałem Cię zobaczyć.


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 23 - Prawdziwa twarz

Rozdział 10 - Podejrzenie

Rozdział 14 - Polityk