Rozdział 29 - Czary mary

  Tej nocy było bardzo zimno. Przyczyn tego stanu należało upatrywać we froncie burzowym, który kilka godzin temu przeszedł przez wschodnią Polskę. Jego skutkiem okazały się mętne kałuże, które wypełniły każdą, nawet niewielką wnękę na drodze lub na chodniku. 
  Nie ominęło to również podziurawionej ścieżki na błoniach zamkowych. Jacek właśnie tędy biegł w stronę tarasów i tylko kątem oka spoglądał na oczko wodne, przy którym tamtej nocy zostawił topór. Sporymi susami omijał małe skupiska wody, by nie zamoczyć sobie butów. I tak był wystarczająco mokry od wcześniej padającego deszczu oraz potu, który zalewał go ze stresu w mieszkaniu Bergów.
  Ze wszystkich złych rzeczy, które zrobił w życiu, tej najbardziej żałował. Nie chciał zrobić krzywdy Leonowi, lecz w zaistniałej sytuacji był do tego zmuszony. Brakowało dosłownie kilku chwil, a przyjaciel odkryłby jego największy sekret. Pod wpływem emocji wymyślił, że będzie udawał napadniętego i gdy Leo wyskoczy z tajemniczego pokoju, by go ratować, on walnie go doniczką. No i tak zrobił.
  Następnie udał się do pomieszczenia, by zabrać zdjęcie, które Berg przetrzymywał w szafce. Jego historia sięga jeszcze czasów, gdy Jacek należał do szkoły różokrzyża. Nikt nie mógł wtedy przewidzieć, że mała, kolorowa kartka, stanie się tak dużym zagrożeniem. Przystanął teraz na chwile i spojrzał na swoje młode ciało, obok którego stał Berg we własnej osobie, jeszcze jako zwykły mężczyzna, nie polityk. Wokół nich znajdowało się jeszcze kilku uczniów szkoły, którzy dawno już nie odgrywają ważnej roli na świecie. 
  Nagle rozległ się dźwięk telefonu. Tak go to zaskoczyło, że o mało nie upadł i nie wrzucił zdjęcia do kałuży. Gdy już ustabilizował swoją sylwetkę, wyciągnął komórkę z kieszeni. 
— Jak poszło? — spytał głos w słuchawce. — Dziewczyna śpi? 
— Już dawno zwiedza piekło od środka. Wiesz, że ja nigdy nie zawodzę...
— Wiem, wiem... Gdzie teraz jesteś? 
  Jacek się skulił. Wiedział, że trochę naruszył plan i wstydził się tego jak cholera. Nie mógł jednak skłamać w tym momencie, tej osobie.
— Leon odnalazł ten pokój w domu Berga.. Musiałem go powstrzymać...
  Mężczyzna, do którego należał głos w słuchawce, wyraźnie się zdenerwował. 
— Co mu zrobiłeś?! — krzyknął. — Jak mogłeś do tego dopuścić?!
— Ja nie mam z tym nic wspólnego. To wina tego twojego debilnego lektora. Wygadał mu się o tym pomieszczeniu... 
— Już go uciszyłem — uspokoił się. — A co z Leonem? Mam nadzieje, że...
— Nie zabiłem go! — przerwał mu. — Walnąłem tylko w głowę doniczką i zemdlał. Sprawdziłem, czy żyje, zabrałem wszystkie dowody, które mogłyby nam zaszkodzić i wyszedłem. Obudzi się jutro rano i nic nie będzie pamiętał. 
  Zapadła krótka cisza, którą przerywał co sekundę odgłos wypuszczonego powietrza z ust. 
— To co robimy teraz? — spytał Jacek. 
— Jedź do domu i się wyśpij. Koniecznie zniszcz te dowody. No i jutro bierzemy się za trzecią część planu. 
  W tym momencie mężczyzna się rozłączył, a Jacek udał się w kierunku przystanku, by po chwili wsiąść w nocny autobus i odjechać w kierunku domu. Przez całą drogę rozmyślał tylko, czy nic złego nie zrobił Leonowi oraz czy ten domyśli się, kto go uderzył. Po dwudziestu minach jazdy wysiadł przed pewną kamienicą i pokonując ogromnymi susami schody, znalazł się na pierwszym piętrze, gdzie znajdowała się wynajmowana przez niego kawalerka. Gdy wszedł do środka, walną się ze zmęczenia na łóżko i niemal od razu usnął.


  Kilka godzin później miasto budziło się do życia. Nad horyzontem zapanowało słońce, a na trawie mieniły się krople wody, które były pozostałością po wczorajszej ulewie. Na ulicach z kolei gdzieniegdzie dało się dostrzec kałuże, które powoli wysychały, by za kilka godzin po cichu odejść w zapomnienie.  
  Było niesamowicie głucho. Samochody jeszcze nie pojawiły się na drogach. Przynajmniej nie w takiej ilości, by wytworzyć szum. Sprawne ucho wychwyciłoby tylko cichy śpiew skowronka, który siedział gdzieś niedaleko na drzewie i przygotowywał się do kolejnego lotu. Taki właśnie był sobotni poranek w Lublinie. 
  Nie dla wszystkich okazał się tak udany. Leon gwałtownie poderwał się, gdy zaatakował go mocny ból głowy. Miał ciemno przed oczami i cały czas przecierał je ręką, by choć na chwile ujrzeć, gdzie się znajduje. Jednak po chwili zorientował się, że jest w miejscu, w którym nigdy go jeszcze nie było. Na jego nogach leżał rudy koc z wieloma wzorkami, który wykonany był z dziwnego, szorstkiego materiału. Na przeciwko łóżka, na ścianie, wisiało poroże łosia, a przynajmniej na takowe wyglądało. W pokoju, w którym leżał, panowały bardzo ciepłe kolory, co dawało przyjemny efekt. 
  Rozglądając się dalej, dostrzegł stojącą na małym kredensie wypchaną sowę. Za nią wisiał ogromny amulet wykonany z jakichś kości oraz ptasich piór. 
Obok niego znajdował się koc, podobny do tego, który w tym momencie głaskał ręką. Całe miejsce było bardzo dziwne i wyglądało, jakby mieszkał tu jakiś szaman z afrykańskiej wioski.
— Nie śpisz już? — odezwał się nagle kobiecy głos z nieustalonego jeszcze kierunku. 
   Leon w tym momencie uświadomił sobie, że cała ta akcja z Kamilem to był po prostu sen. Bardzo głupi ale zarazem poruszający. Miał teraz przed oczami scenę, kiedy to tamtego dnia wymierzył w chłopaka ze swojego policyjnego pistoletu, gdyż myślał, że stanowi on zagrożenie. Prawdziwy koszmar dla każdego policjanta, lecz niestety w tej pracy nie zawsze do uniknięcia. 
  Gdy oddalił już od siebie złe myśli, postanowił znaleźć osobę, do której należał głos. Dojrzał teraz siedzącą obok sowy staruszkę, która zaczęła bujać się na fotelu. Miała na sobie dziwne, pomarańczowe ubranie, które wyglądem przypominało fartuch. Na głowie dostrzegł chustkę, która szczelnie okrywała siwe włosy. Z każdą sekundą, gdy wpatrywał się na jej pomarszczoną twarz, uświadamiał sobie, że skądś ją kojarzy, lecz nie mógł sobie przypomnieć skąd. 
— Chyba tak... — odpowiedział. — Gdzie ja jestem? 
  Staruszka zatrzymała fotel i z gracją podniosła się z niego. Podeszła do mężczyzny i złapała dziwną szmatkę, która przyłożyła mu do czoła. Był to zimny okład, który miał załagodzić ból.
— Jest pan u mnie w domu. Uratowałam pana od strasznego losu. 
  Leon próbował przypomnieć sobie, co się wydarzyło poprzedniego wieczoru, lecz bezskutecznie. Czuł ogromny ból w okolicach potylicy oraz że jego gardło domaga się szklanki wody. W głowie miał ogromna pustkę, którą po chwili zaczął wypełniać szum, powodowany przez szereg niezidentyfikowanych informacji. 
— Co się stało? — spytał. 
  Staruszka sięgnęła po stojący na stoliku obok kubek i przystawiła mu do ust. Ten wziął łyka, lecz przy tym skrzywił się okropnie. 
— Pij. To napar w ziół. Sprawi, że poczujesz ulgę. — gdy to powiedziała, odsunęła się od łóżka na dwa kroki i oparła o jego poręcz. — Ktoś uderzył ciebie w głowę glinianą doniczką. Masz guza. 
  Gdy wypił zawartość kubka, nagle przypomniał sobie, jak chciał ratować Jacka. Martwił się teraz o niego, gdyż nie wiedział gdzie jest i jak się czuje. 
— Nie było tam jeszcze takiego niewysokiego mężczyzny? Z siwymi włosami? 
  Kobieta pokręciła głową. 
— Byłeś tam tylko ty. Leżałeś na schodach, które prowadziły do dziwnego pomieszczenia. Masz szczęście, że byłam niedaleko...
  Leon mocno się zdziwił. Pamiętał dobrze, że był w mieszkaniu Berga z Jackiem i nikt oprócz nich tam się jeszcze nie znajdował. Słowa staruszki wywołały wiec u niego konsternację. 
— Ale to chyba niemożliwe. Nikt przecież nie wiedział, że tam byliśmy...
  Chciał odstawić kubek na podłogę, jednak kobieta wyrwała mu go z dłoni i postawiła na poprzednie miejsce. Wyprostowała się w miarę możliwości i złożyła ręce, jakby zaraz miała zacząć się modlić. 
— Leonie, na świecie jest jeszcze wiele rzeczy, których sens będzie ci trudno zrozumieć. Nie musiałam być tam ciałem, a wystarczyło, by był obok was mój duch. — Leon spojrzał na nią krzywo, wiec postanowiła kontynuować. Podeszła do łóżka i usiadła na jego brzegu. — Widzisz, Leo, od samego początku bacznie obserwuje twoje działania. Z każdego twojego kroku staram się wycisnąć jak najwięcej. A moją naturę ciężko ogarnąć. 
— Czy to kolejny sen?! — krzyknął. 
  Kobieta  natychmiast wstała i odsłoniła żółtą zasłonę. Ostre światło wdarło się do pokoju i poraziło oczy Leona. Teraz uwierzył, że to prawdziwe życie. 
— Jak widzisz, to nie jest sen. Czekam na ciebie w kuchni. — i po tych słowach zniknęła w drzwiach. 
  Policjant wreszcie ją poznał. Była to ta sama kobieta, która napadła go po wyjściu z domu Berga w dniu, kiedy znaleziono ciało jego syna. Pamiętał, jak wykrzykiwała do niego bardzo dziwne słowa oraz że nagle z tamtąd zniknęła. 
  Wstał teraz z łóżka i wyprostował się. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, ból głowy zniknął. Czuł się teraz doskonale oraz pojawił mu się zapał do dalszej pracy, do podjęcia kolejnych kroków, by znaleźć prawdziwego mordercę i oczyścić się z zarzutów. Założył swoje buty, a z kuchni nagle zaczęły dochodzić wspaniałe zapachy. Poczuł ogromny głód i niemal natychmiast skierował się w tamtą stronę. 
  Kuchnia nie była zbyt duża. Znajdowało się w niej kilka szafek, nieduży blat, stolik i coś na kształt lodówki. Również tutaj dominowały niesamowicie ciepłe barwy. Prawdziwym fenomenem jednak był starodawny piec, który stał w samym rogu pomieszczenia. Na nim dało się dostrzec patelnie, po której staruszka jeździła łyżką, przewracając w niej jajecznicę.
— Nazywam się Camel — powiedziała, wykładając zawartość patelni na talerz. — Usiądź, zaraz ci podam. 
  Leon nie potrafił odmówić i po chwili łykał kawałki jajecznicy jak opętany. Nie pamiętał, kiedy coś ostatnio zjadł normalnego. Praca pochłonęła jego całe życie. 
— Nie wiesz, Camel, co się dzieje z Jackiem, moim przyjacielem? 
  Kobieta usiadła na przeciwko niego. 
— Skoro nie znalazłam go w tym mieszkaniu, to znaczy, że jest cały i zdrowy. Nie martw się. Wkrótce się z tobą skontaktuje. 
— Kim Ty w zasadzie jesteś? 
  Staruszka złożyła ręce na swoich nogach i spuściła głowę. Mina wskazywała, że jej ciałem zawładnął teraz smutek. 
— Jak ci powiem, to nie uwierzysz. Jestem wróżką...

  Oczy Leona o mało nie wyskoczyły z oczodołów ze zdziwienia. Myślał, że coś takiego istnieje tylko w bajkach lub w filmach, choćby w Harrym Poterze. Widział jednak, że Camel nie kłamie. Staruszki w jej wieku niemal zawsze mówią prawdę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 23 - Prawdziwa twarz

Rozdział 10 - Podejrzenie

Rozdział 14 - Polityk