Rozdział 11 - Łapa
Poranek Leonowi minął dosyć szybko. Obudził się przed 7 i o dziwo wyspał się. Postanowił na pobudzenie umysłu wziąć ponownie prysznic, a następnie zrobił sobie śniadanie. Ubierając się do pracy założył ciemne dżinsowe spodnie oraz jasnoniebieską koszulę z granatową marynarką. Wychodząc z mieszkania wzuł jeszcze jakieś adidasy i zszedł na dół.
Znów był piękny, majowy poranek. Śmieciło słońce, a po niebie zasuwały tylko małe, drobne obłoczki. Ustał też wiatr, który poprzedniego wieczoru wiał mocno. Aż chciało się żyć.
Leon założył sobie, że tego dnia skupi się na pracy. Nie chciał zatruwać głowy nowymi teoriami odnośnie tego, co go spotyka i jaki ma to związek z jego powieścią. Trzeba było to wszystko traktować w kategorii przypadku, bo nie widział sensownego wytłumaczenia. Szybko dojechał do pracy i był nawet kilka minut przed planowanym jej rozpoczęciem. Poszedł więc zrobić sobie kawę, bo wiedział, że czeka go długi dzień. Wszedł do kuchni, w której rządziła się Karolina.
- Hej! - przywitał się z uśmiechem na ustach - zrobisz i mi kawy?
Jego partnerka odwróciła się i zmierzyła go wzrokiem.
- Widzę, że masz dzisiaj dobry humor - odpowiedziała, biorąc do ręki drugi kubek i sypiąc do niego dwie łyżeczki czarnego proszku.
- Wyspałem się, zapowiada się piękny dzień. Trzeba przestać się martwić.
Dziewczyna chciała coś powiedzieć odnośnie poprzedniej nocy, ale postanowiła, że nie będzie do tego wracać. Musieli skupić się na śledztwie.
- Dzwonili z prosektorium - zaczęła mówić, oblizując łyżeczkę, gdy skończyła mieszać kawę w obu kubkach - możemy przyjść odebrać wyniki sekcji Berga.
- Może Weronika da nam jakiś punkt zaczepienia - zasugerował policjant - zaraz tam pójdziemy, tylko trzeba wypić kawę.
Zajęło im to kilka minut. Odstawili kubki do zmywarki i udali się w stronę prosektorium, które znajdowało się w podziemiach komisariatu. Zeszli więc po schodach na najniżej położone piętro budynku i znaleźli się w korytarzu, do złudzenia przypominającym te szpitalne. Ściany były pokryte jasnozieloną farbą. Dawała ona nieprzyjemne uczucie. Z kolei halogenowe światło o białej barwie strasznie raziło w oczy i ciężko było się do niego przywyczaić.
Idąc dalej przechodziło się przez ogromne, z przyciemnionym szkłem, rozsuwane drzwi. Prowadziły one do dużego pomieszczenia, utrzymanego w tej samej kolorystyce, z jeszcze większym oświetleniem i temperaturą, która znacznie schodziła poniżej tej pokojowej. Po środku znajdowały się dwa metalowe stoły, a na jednym z nich leżało ciało przykryte białym płótnem.
- O, jesteście! - zakrzyczał ktoś z prawej strony. Była to Weronika, patolog policyjny. Siedziała przy metalowym stole stojącym przy ścianie i jadła kanapkę, jednocześnie pisząc coś długopisem.
Weronika pracowała w policji już 7 lat. Była uważana za dość zwariowaną, a nawet szaloną osobę, która całe swoje życie poświęcała pracy. Miała już ponad 35 lat i nie posiadała dzieci, a nawet nikt nie słyszał, by była z kimś związana. Potrafiła przyjść o ósmej rano do swojego królestwa i zostać w nim do późnego wieczora, czasem wychodząc na kawę lub papierosa. Tylko posiłki jadła w prosektorium, co budziło wśród jej kolegów obrzydzenie. Często tez była przyłapywana na rozmawianiu z nieboszczykami, dlatego też przylgnęło do niej przezwisko „Szalona Werka", co nawet jej się podobało.
- Cześć Werka - odpowiedziała jej Karolina - przyszliśmy zobaczyć, co tam dla nas masz.
Dziewczyna odłożyła kanapkę i kilkoma susami znalazła się przy stole, na którym leżały zwłoki. Ostre światło ukazało jej twarz pokrytą piegami i rude włosy, które były jednak jaśniejsze od tych Karoliny. Energicznym ruchem dłoni ściągnęła białe płótno, które ukazało odciętą głowę Berga oraz jego nagi tors.
- Chłopak stracił głowę - zaśmiała się - ale to nie była przyczyna jego śmierci. Ktoś go udusił.
- Udusił? - spytał niepewnie Leon, który stanął z założonymi rękami obok Patolog. Wiedział jednak, że zgadzało się to z jego powieścią.
- Tak, spójrzcie - wskazała na miejsce powyżej cięcia - tutaj ewidentnie widać, że ktoś go udusił jakimś sznurkiem lub paskiem. Poza tym ma też zmiażdżoną krtań.
- A wiesz czym odcięto mu głowę? - zapytała Karolina.
- Miejsce cięcia jest szarpane, więc ostawiałabym na nóż elektryczny do chleba.
Policjanci spojrzeli po sobie, a ona ciągnęła dalej.
- Zresztą z tego, co wiem, to On nie zginął w tym mieszkaniu - szybko podeszła do stołu, przy którym przedtem siedziała i złapała stos kartek - tak napisali technicy w raporcie. Poza tym miał za mało krwi, gdy go tu przywieźli. W mieszkaniu stosunkowo nie było jej aż tak dużo.
- Robi się co raz ciekawiej - stwierdziła Karolina - nie mamy żadnego punktu zaczepienia.
Weronika podała Leonowi raport. Gdy go złapał to wyciągnęła z niego jakieś zdjęcie.
- Może to Wam jakoś pomoże. To zdjęcie tego czegoś, co miał wycięte na plecach.
Rudowłosa policjantka podeszła do partnera, który pochwycił zdjęcie i oboje zaczęli się mu przyglądać.
- Dłoń?! - zdziwiła się Karolina.
- Nie byle jaka - odpowiedziała jej Szalona Werka.
- Czarcia dłoń, a właściwie Łapa - wtrącił policjant.
Dziewczyna jeszcze raz zerknęła na zdjęcie pleców. Była na nim widoczna czarna, mała dłoń, z bardzo chudymi palcami i długimi paznokciami.
- Śmieszne jest to, że ktoś mu tą łapę wypalił - zachichotała, przechwytując fotografię.
Leon obszedł stół dookoła i stanął na wysokości torsu denata. Odsunął bardziej płótno i lekko podniósł ciało, by zerknąć na jego plecy. W tym momencie telefon Weroniki oznajmił, że otrzymała SMSa.
- No dobra - zaczęła mówić, chowając telefon do kieszeni - za chwile przywiozą mi kolejnego pacjenta. Macie raport, zdjęcie i z tyłu jest też opis psychologiczny sprawcy, ale niewiele Wam on da.
- Dzięki - odpowiedziała jej policjantka i po chwili wraz z partnerem zniknęła za drzwiami.
- Czarcia Łapa? - nie mogła nadal uwierzyć Karolina w to, co przed chwilą usłyszała.
- Nie znasz tej legendy? - zdziwił się mocno Leon. Pierwszy raz o Czarciej Łapie usłyszał jeszcze w liceum i gdy postanowił napisać powieść to musiał koniecznie zawrzeć tą historię w niej.
Dziewczyna pokręciła głową. Znaleźli się właśnie na piętrze, na którym było biuro komendanta.
- W XVII wieku - zaczął opowiadać - w Trybunale Lubelskim odbył się sąd pewnej kobiety i kiedy przekupiony sędzia wydał zły wyrok, to ona krzyknęła, że „diabli byliby sprawiedliwsi".
- A jaki ma to związek z Łapą?
- W nocy tamtego dnia - kontynuował - pod trybunał przyjechali dziwni szlachcice. Świadkowie opisywali ich, że wyglądali jak diabły i waliło od nich siarką. Poprowadzili oni ponownie proces tej kobiety i wydali sprawiedliwy wyrok. Każdy z nich, by go przypieczętować, wypalił w drewnie swoją łapę. Jedną z nich można do dziś zobaczyć na Zamku.
Dziewczyna słuchała z uwagą i nie mogła zrozumieć, dlaczego nigdy przedtem nie słyszała tej legendy. Może dlatego, że całe dzieciństwo spędziła w książkach, a może przez to, że nie pochodzi z Lublina. Teraz jednak w głowie krążyła jej inna myśl.
- Okej, to w takim razie po co ktoś wypalił Bergowi tę Łapę?
Leon chciał już wysunąć jakąś teorie ale zobaczył coś, czego nie powinienem zobaczyć na komendzie.
Przed drzwiami prowadzącymi do pokoju Anatola stał ubrany w czarny garnitur mężczyzna. Z ucha wystawała mu słuchawka i wyglądało na to, że z kimś przez nią się kontaktował.
- Kto to jest? - spytała po cichu zaniepokojona Karolina.
- Wygląda jak ktoś z SOPu albo innych służb.
Gdy podeszli bliżej mężczyzna zareagował.
- Proszę nie podchodzić bliżej - powiedział stanowczym głosem.
- Pracujemy tu i chcemy porozmawiać z szefem - odpowiedział groźnie Leon.
- Szef jest w tym momencie zajęty.
Policjanci cofnęli się parę kroków. Chcieli po cichu zamienić kilka słów, gdy nagle otworzyły drzwi, które pilnował mężczyzna. Widok osoby, która tam stała, zaszokował ich, bo do tej pory mogli ją widzieć tylko w telewizji.
Komentarze
Prześlij komentarz