Rozdział 16 - Grzech


  Dzisiejszy świat można zdefiniować za pomocą trzech słów: pośpiech, upadek, kłamstwo. Gdy spoglądamy na ulicę, widzimy to wyraźnie, bo to przecież tam rozgrywa się większość naszego życia. Ujrzymy ludzi, którzy podążają we wszystkich możliwych kierunkach, by jak najszybciej dotrzeć do celu. Nie zwracają uwagi na to, jaka jest pogoda, kogo właśnie mijają lub też to, co ucieka im z każdym kolejnym krokiem. 
  Na ulicy możemy także dostrzec żebraków. I choć na pierwszy rzut oka zaczynamy im współczuć, patrząc na to jak wyglądają lub się zachowują, to zawsze trzeba pamiętać, że znaleźli się tam tylko przez swoje nieodpowiedzialne decyzje. Każdy z nich spadł w życiu na samo dno i nie próbuje się z niego podnieść. Żyją tak w przekonaniu, że coś zrobi się samo, że kogoś sobą zainteresują. Jakże mylna jest ta teoria. 
 No i pozostaje trzecie słowo, czyli kłamstwo. Średnio co 6 sekund ktoś zataja przed kimś prawdę lub stara się ją zmienić. W świecie, którym rządzą media i pieniądze nie da się uciec od tego. Każdy po trupach idzie do celu, wmawia innym, że białe jest czarne, że ziemia jest płaska, a dzieci nie powinno się szczepić. Potem tylko siedzi w swoim apartamencie i liczy pieniądze, a my spieramy się o zasadność jego tez. Można co prawda w ramach sprzeciwu zakopać się w jakimś bunkrze, ale czy to też nie będzie kłamstwo? Czy nie będziemy oszukiwać samych siebie, że coś kiedyś się zmieni, a najgorsze przeczekamy? 

  Idąc dalej można się zastanowić, co łączy wszystkie te słowa. Odpowiedź jest bardzo prosta: grzech. Pycha, czy też niedostrzeganie świata, skrajny egoizm, lenistwo, kłamstwo - to wszystko zaprzecza temu, czego uczy nas Bóg. Ale tu pojawia się pytanie: czy to oznacza, że nie da się już powrócić na właściwą drogę? 
  Z odpowiedzią spieszą w zasadzie wszystkie religie. Katolicy utożsamiają powrót do Boga ze spowiedzią, która oprócz zmycia z siebie grzechów, daje nam możliwość żałowanie za nie. W buddyzmie w zasadzie nie ma takiego pojęcia, jak grzech, ale istnieje karma, czyli najogólniej mówiąc - czyny przez nas popełnione, z czasem wracają. Można więc szukać w różnych wyznaniach prawdy, sposobów na pojednanie się przede wszystkim z samym sobą, ale nic tak dobrze w tym nie pomoże  jak Różokrzyż. 
- Pierwszy raz słyszę o czymś takim - powiedział mocno zaskoczony Leon. Jego mina przypominała tą z memów, na których pewna starsza kobieta stoi z szeroko otwartą buzią.
- Nie dziwie się - odpowiedziała mu Pani Lidia. Wstała właśnie z krzesła i skierowała się w stronę altany - mało kto o nich słyszał. W zasadzie tylko wybrane jednostki...
  Leon podążał za nią. Zauważył, że smutek już jej przeszedł i znów pojawił się ten przyjemny uśmiech. Widać było, że staruszka lubiła opowiadać i że brakuje jej kogoś, kim mogłaby zająć rozmową. Gdy już znaleźli się na miejscu, ona obeszła budowlę ogrodową dookoła.
- O historii zakonu poczyta sobie Pan na Wikipedii, czy jak to się tam nazywa - zaśmiała się - widzi Pan, świat zbudowany jest na przeciwieństwach i przez to nie potrafimy znaleźć w nim szczęścia i harmonii. Człowiek w nim jest rzucany ze skrajności w skrajność, nie może przez to zaznać spokoju. 
  Zrobiła na chwilę przerwę, przyglądając się w jej trakcie na jeden z badyli, które otaczały altanę. Mówiła cichym, intrygującym głosem, a przy tym brzmiała bardzo naturalnie.
- Jak się ma to więc do Berga? - spytał lekko poruszony policjant. 
- Świat sam w sobie, oprócz że jest więzieniem, jest też szkołą doświadczeń, co może doprowadzić do Boga. Jednak ludzie zatracili się już w tym pędzie i sami nie są w stanie tego zrobić. 
  Nagle wyciągnęła rękę i chwyciła coś. Drugą kazała Leonowi podejść. Zobaczył, że trzyma w miej mały pączek róży, z którego nieśmiało wystawał jeden, czerwony płatek. 
- Każdy człowiek - kontynuowała - nosi w sobie cząstkę Boga, która nazywana jest właśnie „pączkiem róży". Gdy żyje on w zgodzie z nauką jaka płynie z Biblii, to pączek rozkwita. Jeżeli jednak żyje przeciw temu to popełnia grzech. Zakon Różokrzyża pomaga wrócić do Boga i taka jest jego doktryna.
  Zerwała w tym momencie pączek i weszła do środka altany. Siadła na ławeczce i wpatrywała się na ten jeden płatek.
- Mój zięć - ciągnęła dalej - wytykał każdemu jego błędy. Ciągle mówił o grzechu, jaki to ten ktoś popełnia. Najbardziej obrywało się Tomkowi. Wie Pan już chyba, że był on w związku z mężczyzną...
  Leon oparł się o belkę, która podtrzymywała daszek.
- Czy myśli Pani, że on mógł coś zrobić Tomkowi?
  Staruszka uniosła wzrok do góry i spojrzała na niego. 
- Nie wiem. Wszystko zależy od tego, co Ci psychopaci z Zakonu mu powiedzieli. 
  Policjantowi znowu zapaliła się lampka w głowie. Coraz bardziej skłaniał się ku temu, że to Wicepremier stoi za śmiercią syna. Wystarczyło zdobyć teraz na to dowody, a z tym mogło już być ciężej.
- O jakich psychopatach Pani mówi? 
- O tych z Zakonu. Spotykają się co jakiś czas na sesjach i nie wiadomo o czym rozmawiają. 
- Wie Pani gdzie się spotykają albo zna jakieś nazwiska? 
  Kobieta energicznie rzuciła pączek przed siebie. Poprawiła swoją chustkę na głowie i otarła dłonią usta, które pokryły się śliną od tego ciągłego mówienia.
-Ich  siedziba mieści się chyba w tym nowym budynku, gdzie kiedyś była zajezdnia autobusowa. Tomek mówił, że jego ojciec wspominał mu o jakimś mistrzu, którego na nazywali katana albo jakoś podobnie. 
  Policjant powtórzył sobie w myślach to, co powiedziała mu staruszka. Wiedział jakie kroki teraz będzie musiał podjąć.
- Czyli reasumując: Tomek dowiedział się, że jego ojciec należy do jakiegoś bractwa, czy tam zakonu. Czemu więc ta informacja na niego tak wpłynęła? 
  Kobieta wzruszyła ramionami. 
- Nie mam pojęcia. Mam pewną teorię, ale zachowam to dla siebie. 
  Leon miał już jakiś punkt zaczepienia. Coś, co pozwoli ruszyć śledztwu do przodu.
- Pani Lidio. Dziękuję za poświęcony czas, za herbatę, ale teraz muszę już uciekać. 
  Staruszka wstała i widać było, że nie ucieszyła się zbytnio na te słowa. W
- To ja dziękuje za pomoc. Mam nadzieję, że pomogłam.
- Nawet nie wie Pani, jak bardzo - uśmiechnął się, a ona zrobiła to samo. Znów zahipnotyzowała policjanta swoim ciepłym, szczerym uśmiechem .
- Niech Pan kiedyś wpadnie to pogadamy sobie jeszcze - zaśmiała się głośno. 
- Obiecuję! - odpowiedział ochoczo i po krótkim pożegnaniu udał się w stronę Skody. Gdy już siedział w samochodzie to zorientował się, że zostawił w nim telefon. Wyciągnął go z uchwytu przyczepionego do przedniej szyby i odblokował. Na ekranie wyświetlało się powiadomienie, że nie odebrał połączenia od Karoliny. Postanowił do niej oddzwonić. 
- I jak Karola, masz coś? - spytał, gdy usłyszał jej głos w słuchawce. 
- No musimy sprawdzić jedną rzecz - odpowiedziała - a jak u Ciebie? 
  Policjant chwilę się zastanawiał.
- No ja mam konkretny trop, który musimy zbadać od razu. Jedź na Nałęczowską, gdzie była kiedyś zajezdnia MPK.

  Po tych słowach Leon rozłączył się. Odpalił samochód i udał się w kierunku miasta. Ciągle przez głowę przechodziły mu słowa staruszki, że człowiek jest rzucany ze skrajności w skrajność. Czuł, że idealnie to opisują jego ostatnie dni, których sam nie potrafił wytłumaczyć. Jednak jednej kwestii nie potrafił w ogóle zrozumieć: dlaczego to jego spotykają takie rzeczy skoro ostatniej niedzieli ksiądz w konfesjonale uwolnił go od grzechu?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 23 - Prawdziwa twarz

Rozdział 10 - Podejrzenie

Rozdział 14 - Polityk