Rozdział 23 - Prawdziwa twarz

  Gdy Karolina wychodziła z wozu, na zewnątrz przestał już padać deszcz. Chmury, które jeszcze przed chwilą spowijały cały Lublin, teraz przeganiał nieprzyjemny wiatr, wiejący z zachodu. Zrobiło się bardzo chłodno, szczególnie, że każdy miał przemoczone ubrania i był narażony na przeziębienie.
— Karol?! — krzyknęła, gdy zobaczyła chłopaka, krążącego przy wejściu do namiotu od strony kulis. 
  Ten lekko się przestraszył. Niemal natychmiast podbiegł do dziewczyny.
— Co tam? — odpowiedział drżącym głosem. 
  Ta poklepała go po ramieniu. Zrobiła to, aby bardziej dodać otuchy sobie niż jemu.
— Nic strasznego. Komendant kazał Ci przekazać, że zastąpisz Leona. Czyli jednym słowem: awansowałeś. Gratuluje.
  Karol nie mógł uwierzyć w słowa koleżanki. Jego największym marzeniem zawsze było zostać prawdziwym policjantem i prowadzić normalne śledztwo, nie tylko z perspektywy technika. Togo motywowało, gdy kilkanaście lat temu zapisywał si do szkoły policyjnej.
— Ale jak to?! — wykrzyczał z radości. 
— Nie pytaj. Po prostu się ciesz. Pamiętaj jednak, że mamy sporo pracy.
   Wzruszyła ramionami i udała się w stronę kulis. Ten stał przez chwilę w samotności i szczerzył się sam do siebie. Gdy powoli zaczęło to wszystko do niego docierać, ruszył w pogoń za dziewczyną.
— Będziemy jak James Bond i jakaś jego dziewczyna — mówił z wielką ekscytacją, idąc obok niej. — Albo będziemy jak Ethan i Ilsa. Albo...
  Karolina stanęła i spojrzała mu prosto w oczy. Ten poczerwieniał na twarzy i zrobiło mu się głupio.
— Skup się. Musimy rozwiązać tę sprawę. 
  Był tylko jeden problem. Dziewczyna nie wiedziała od czego zacząć. Stanęła sparaliżowana od stop do głów, a jej wzrok utkwił w zwężającej się górze namiotu. Szukała w swojej głowie jakiegoś konceptu, punktu zaczepienia, który pozwoliłby jej podjąć odpowiednie działania.
— To co robimy? — zapytał Karol, który aż kipiał z podniecenia. Nie pomagał jej jednak w tym.
  Nagle jej oczy powędrowały w dół i ujrzała spacerującego po scenie grubego człowieka, ubranego w smoking i dziwaczny kapelusz. Niemal natychmiast znalazła się obok niego.
— Przepraszam — powiedziała, spoglądając na posmutniałą twarz starszego już faceta — Pan jest może właścicielem cyrku? 
  Mężczyzna skinął głową.
— Byłego już cyrku — odpowiedział łamaną polszczyzną — Dzisiaj było nasze ostatnie przedstawienie... Nazywam się Iwan Czernienko.
  Dziewczyna zmarszczyła czoło. Było jej trochę żal Iwana. Dało się dostrzec, że bardzo przeżył to, co się tutaj wydarzyło.
— Jesteśmy z policji i chcemy panu zadać kilka pytań. 
  Właściciel cyrku przytaknął na jej słowa.
— Proszę pytać. I tak już wszystko stracone, ale może pomogę państwu złapać tego okrutnika, który to zrobił. 
— Czy dobrze pan znał Inez? — spytała policjantka, spoglądając po chwili na Karola, który nadal wywalał te swoje pożółkłe zęby na wierzch. Dała mu do zrozumienia, że tak nie wypada. 
— My wszyscy bardzo dobrze się znaliśmy. Tworzyliśmy jedną wielką rodzinę i wspieraliśmy siebie nawzajem. Jednak nigdy nie poruszaliśmy swoich spraw prywatnych, jeżeli o to chodzi.
—Jaką ona była osobą? — zapytał Karol, co wzbudziło w Karolinie podziw.
  Mężczyzna uniósł swój zmęczony wzrok na chłopaka. Czuł się słabo i był bardzo blady. Ściągnął z głowy swój kapelusz, a z kieszeni wyjął materiałową chusteczkę i otarł nią sobie czoło. 
— Inez była wspaniałą dziewczyną — zaczął opowiadać. — Była jeszcze nastolatką, a mimo to rozmawiając z nią, czuło się od niej dorosłość i taką mądrość życiową. Miała naprawdę ułożone w głowie i każdemu za wszelką cenę chciała pomóc, gdy ktoś miał jakiś problem. Wszyscy byli nią oczarowani...
  Głos mu się załamał, a łzy zaczęły napływać do oczu. Policjanci wstrzymali się z pytaniami i czekali. aż mężczyzna się uspokoi. Za chwilę jednak doszedł do siebie. 
— A wie pan może kim był jej ojciec? — odezwała się Karolina. 
  Czernienko spuścił głowę w dół.
— Tego nie wiem. Do naszej grupy należą osoby, które tego po prostu chcą. Najczęściej wszyscy jesteśmy jakimiś wyrzutkami, którymi nikt się nie zainteresował, a cyrk to jest nasza jedyna szansa na przeżycie. To jest brutalny świat dwudziestego pierwszego wieku. Kiedyś to wszystko wyglądało inaczej...
— Inez nie wspominała o tym, że sama jest wyrzutkiem? — spytał tym razem Karol, trochę nietaktownie. 
— Zakładam, że miała ciężko w życiu — odpowiedział Iwan. — Ale tak naprawdę to nic więcej z takich prywatnych rzeczy o niej nie wiem. Nigdy nie rozmawialiśmy o naszej przeszłości, a skupialiśmy się na tym, co naprawdę kochaliśmy. A nasza miłość to właśnie cyrk.
— A czy może miała kogoś, z kim utrzymywała bliższe relacje? — przejęła inicjatywę Karolina. 
  Z początku mężczyzna pokręcił przecząco głową. Jednak po chwili wyglądał na takiego, który właśnie doznał oświecenia.
— Był taki chłopak, z którym rozmawiała non stop. Często tutaj przychodził i przesiadywał z nią na publiczności, ale ostatnio go już nie widywałem.
  Wskazał ręką miejsce na trybunie blisko wejścia do namiotu. 
— Wie pan jak się nazywał albo gdzie mieszkał, kim on był? — wypytywał Karol. 
  Iwan podrapał się po głowie. Myślał przez dłuższą chwilę.
— Mówili na niego Józio i podobno mieszka w domu dziecka, tym na Hempla, chociaż teraz ta ulica nazywa się jakoś inaczej. Tyle o nim wiem. 
  Był to już jakiś punkt zaczepienia. Karolinę usatysfakcjonowały informacje od właściciela cyrku i przynajmniej mogła zaplanować sobie dalsze kroki. Już chciała się pożegnać z Iwanem, gdy nagle nasunęło się jej pewna kwestia, która trochę ją bulwersowała.
— Zastanawia mnie to, że siatka, na którą skakała, była przecięta. Czy przed występem nie sprawdzacie zabezpieczeń? 
  Iwan całkowicie się załamał. Dotarło chyba do niego, że jest tak jakby współwinny śmierci Inez, gdyż nie dopilnował bezpieczeństwa w swoim cyrku. Ostatecznie nic nie odpowiedział, tylko odwrócił się na pięcie i odszedł, by po chwili zniknąć w kulisach. 
  Policjanci spojrzeli po sobie. To zachowanie mocno ich zaskoczyło, a jednocześnie było zrozumiałe. Tylko Karol miał jakieś obiekcje.
— Aha? — wymamrotał. — Ale dziwny typ. 
— Musisz zachowywać trochę więcej powagi — upomniała go dziewczyna, która wsadził ręce w kieszenie spodni. Popadła w lekką zadumę. 
— Wiem, przepraszam. Cały czas nie mogę uwierzyć...
  Gwałtownie odwróciła głowę i spojrzała na niego groźnie.
— Posłuchaj, na chwilę zastępujesz Leona. Nie podniecaj się tak, tylko skup na pracy, bo jak się spiszesz, to może komendant to doceni i awansuje cię na stałe, a jak to spierdolisz, to już nigdy nie spełnią się twoje marzenia.
  Musiała jakoś wstrząsnąć chłopakiem, któremu najwidoczniej brakowało trochę pokory. Mieli przez najbliższy czas razem pracować i trzeba było utemperować jego temperament. 
— To jakie rozkazy, szefowo? — spytał lekko zmieszany.
  Karolina myślała przez chwilę. 
— Zrobimy tak — zaczęła mówić — teraz musimy odpocząć, bo jest już bardzo późno. Jutro rano ustalisz coś więcej na temat tego Józia, poszukasz też informacji o ojcu Inez. Ja udam się do prosektorium i zobaczę co ma dla nas Weronika. Potem pojedziemy do domu i dziecka i przesłuchamy tego chłopaka. 
  Z każda kolejną chwilą nabierała coraz większej pewności siebie. Może w rozwoju hamowało ją to, że zawsze miała kogoś, kto nią kierował, a teraz zdjęła te kajdany i poczuła się wreszcie swobodnie.  Przed nią było ogromne wyzwanie, a jednocześnie test, który może zadecydować o jej dalszej karierze. 
— A i jeszcze jedno — zatrzymała Karola, który już chciał opuścić namiot. — Trzeba ustalić też co łączyło Inez z Bergiem. Mam wrażenie, że morderca nie wybierał ich przypadkowo. 
 Chłopak skinął głową i wyszedł. Karolina przez chwilę wpatrywała się w linę i doczepione do niej trapezy. Następnie wyciągnęła z kieszeni telefon i wykręciła numer do Leona, jednak po długim braku odzewu rozłączyła się. Nagle światła w namiocie zgasły i zrobiło się ciemno, co oznaczało, że pora wracać do domu.


  Mrok cały czas napawał się dumą z tego, co przed chwilą wykonał. W całym jego życiu to właśnie to morderstwo było najpiękniejsze. Przychodząc tego wieczoru do cyrku nawet nie spodziewał się, że wszystko tak pięknie się zakończy. Nie zwracał uwagi na to, że jest cały mokry tylko zdjął swój czarny płaszcz, który nie ochronił go przed deszczem i wyrzucił gdzieś w krzaki. Czuł się zbyt pewnie, w końcu był profesjonalistą w swoim fachu. 
  Przeszedł teraz na ulicę Mościckiego i już niedaleko mu było na Narutowicza. Musiał jak najszybciej wrócić do domu, by móc zaplanować kolejne swoje kroki. Czasu było coraz mniej, a nagroda nie mogła czekać. W końcu chciał spełnić swoje największe marzenie i wyjechać do Australii, by tam zacząć nowe życie, z dala od tutejszych problemów. Czuł, że potrzebuje odpoczynku i że znów chciałby spędzać więcej czasu z rodziną. Ostatnio tak strasznie ich zaniedbał. 
  W końcu dotarł na Narutowicza. Lubił to miejsce ze względu na zabytkowe kamienice i teatr Osterwy, który znajdował się niedaleko. Uważał, że to właśnie ta ulica powinna być tą reprezentacyjną Lublina. 
  Czerwone światło sygnalizatora zakazało mu wejść na pasy. Czekał więc grzecznie, aż zapali się zielone. Powoli w głowie snuł już plan na jutrzejszy dzień, gdy nagle ktoś na niego wpadł z impetem. W ostatniej chwili chwycił się lewą ręką słupa od latarni, który stał w pobliżu, co uchroniło go przed upadkiem. 
  Mniej szczęścia miał sprawca zamieszania. Gdy Mrok się otrząsnął, zobaczył, że z ziemi podnosi się znajoma twarz. Z każdą sekundą jego serce biło coraz mocniej, aż w końcu rozpoznał swojego przyjaciela. 
— Leon, co Ty tutaj robisz?! — krzyknął z przerażenia. Czuł, że za chwile zemdleje. 
— Jacek, to ty? — odpowiedział zaskoczony policjant, gdy wstał już z chodnika. 
  I tak o to Mrok ujawnił swoje oblicze.




Komentarze

  1. Hmmm. . . Trochę szybko zloczynca się ujawnia. Wierzę że ma to jakiś sens.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 10 - Podejrzenie

Rozdział 14 - Polityk