Rozdział 2 - Obrzęd
- Nareszcie! - wykrzyczał Komendant otwierając wielkie drzwi, na których wisiała mosiężna kołatka z elegancko zdobioną rączką - Cieszę się, że jesteś.
Po tych słowach specyficznym gestem ręki zaprosił Leona do środka.
- Też się cieszę, Anatolu - odpowiedział serdecznie. Wytarł buty w wycieraczkę i wszedł do środka, a gospodarz zamknął za nim drzwi - przyda mi się trochę rozrywki.
Anatol prowadził gościa szerokim korytarzem, w którym panował lekki mrok, ze względu na jedną małą lampkę, która dawała słabe oświetlenie. Stała na małej szafeczki, przy prawej ścianie korytarza. No a wieczór za oknem już dawno przemienił się w ciemną noc.
- Więc co tam u Ciebie słychać? - spytał gospodarz skręcając właśnie do kuchni.
Leon nie czuł się tu nieswojo. Często bywał w tym domu, gdyż znał Anatola jeszcze z czasów pobytu w szkole policyjnej. Bardzo dobrze przyjaźnił się z nim i najwidoczniej los chciał ciągle krzyżować ich drogi.
- Mówiłem ci, że chujowo. Wszystko przez powieść - odpowiedział. Wszedł za Anatolem do kuchni i rozejrzał się po niej.
Kuchnia była ogromna. Po środku stał duży, drewniany stół z bardzo grubymi i wysokimi nogami. Przy nim stało sześcioro krzeseł: dla niego i jego żony Anny, dwóch córek, Marysi i Kasi oraz pozostałe dwa przeznaczone były dla ewentualnych gości. Wzdłuż dwóch sąsiadujących ścian biegł długi marmurowy blat z dwoma zlewami. Wszystko to wyglądało bardzo luksusowo, a samo to wrażenie umacniały leśne motywy na ścianach oraz wykonane z drewna meble kuchenne.
- No właśnie, a co ci powiedzieli? - dociekał komendant, który przez swoją pracę każde pytanie formułował w taki sposób. Sięgał właśnie do jednej z szafki i wyciągnął z niej sporą ilość przekąsek.
- Usłyszałem, uwaga cytuje, że „brakuje jej ducha” - mówił uśmiechając się szyderczo.
Anatol teraz z innej szafki wyciągnął trzy kieliszki.
- Hah - zaśmiał się - no to nieźle. Kojarzysz może tego rudawego Marcina z narkotykowego od Jacka?
Leon podszedł pod blat i sięgnął po przekąski. Anatol zasugerował mu to ruchem ręki, potrzebował bowiem pomocy.
- Wyobraź sobie, że on też kiedyś chciał wydać powieść - ciągnął gospodarz - Ale usłyszał dokładnie to samo, zapewne od tej samej osoby, co Ty.
- Ilonka Czacka - odparł Leon wychodząc z kuchni we wskazanym przez Anatola kierunku. W myślach po raz kolejny zwyzywał tę kobietę.
- Nie gadajmy już o mojej powieści - zasugerował.
- No okej - odpowiedział Anatol - a propos Jacka...
Urwał zdanie, gdy oboje znaleźli się już w salonie. Leon ujrzał tam siedzącą w fotelu postać, u której od razu rzucały się sterczące w każdym kierunku blond włosy.
- Jacek?! - wykrzyczał radośnie Leon podchodząc kilka kroków w przód. Stał na małym salonowym dywaniku.
Mężczyzna wstał z fotela. Ukazała się opalona twarz, lekko pulchna, z zadartym nosem.
- No witaj Leo - odpowiedziała. Był t Jacek, przyjaciel Leona i Anatola ze szkoły policyjnej.
Leon nie wytrzymał. Szybko odłożył przekąski na stolik i podbiegł do przyjaciela, którego nie widział rok. Oboje utkwili przez moment w męskim uścisku.
- Co u Ciebie Jacek? Jak było na szkoleniu? - wypytywał go Leon, który pierwszy raz tego dnia miał jakiś powód do radości - Ale niespodzianka!
Anatol w tym czasie ustawił przekąski na stoliku, kieliszki i podszedł do zabytkowego barku znajdującego się w prawej części salonu. Wyciągnął z niego litrową butelkę Johnego Walkera i postawił obok kieliszków. Potem znalazł się przy ogromnym kominku, do którego nawrzucał drwa i pilnował, by ono się zapaliło. W tym czasie pozostali panowie usiedli w skórzanych, wielkich i wydających śmieszne dźwięki przy gwałtownym poruszaniu się fotelach.
- Ten rok w Stanach mnie strasznie wymęczył - mówił Jacek - codziennie tylko szkolenia i szkolenia, pilnują Cię tam ciągle. No i jak widzisz opaliłem się.
- I już wróciłeś na stałe?
- Tak, wracam na komisariat do mojego wydziału. Już nie mogę się doczekać. No a u Ciebie Leo co tam słychać?
Leon spojrzał na stojącą na przeciwko niego butelkę. Już w sumie chciał pić.
- Rozwiedliśmy się z Magdą - odpowiedział smutnym głosem. Radość z widoku Jacka już mu przeszła. Ten z kolei wyglądał na mocno zdziwionego.
- Ale jak to, co się stało? - wypytywał Jacek
- Zdradziłem ją.
Zapanowała lekka cisza. Leon spojrzał w szklane drzwi tarasowe, za którymi widać było ogródek oświetlany przez kilka lampek. Postanowił jednak kontynuować, ubiegając Jacka przed kolejnymi pytaniami.
- Od dłuższego czasu nam się nie układało. Często się kłóciliśmy o rzeczy, które nie miały znaczenia. Nie sypialiśmy ze sobą. Pewnego dnia poszedłem do klubu i obudziłem się w obcym łóżku obok jakiejś dziewczyny. I gdy wróciłem do domu to Magda się o wszystkim dowiedziała.
Jacek nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Miał mocno zdziwiony wyraz twarzy. Nie potrafił ubrać w słowa swoich myśli ale musiał coś w końcu powiedzieć.
- No to niefajnie stary. A co z Twoim synem?
Leon długo milczał aż w końcu odpowiedział.
- Nie wiem... Sąd jej dał prawa rodzicielskie, gdzieś wyjechali, a ja nie mam odwagi zadzwonić.
Anatol nie mógł już dłużej patrzeć jak siada atmosfera.
- Dosyć tych smutków! - wykrzyczał - trzy czterdziestoczteroletnie pierniki nie zebrały się tutaj by użalać się nad sobą.
Podbiegł energicznie do stolika, chwycił butelkę, zerwał z niej banderolę i nalał każdemu do kieliszka. Jacek i Anatol wstali z foteli i pochwycili kieliszki w swoje dłonie.
- To za co pijemy? - spytał się reszty Jacek
Zaczęli się szybko zastanawiać.
- Za Twój powrót! - powiedział w końcu Leon, który na zapach Walkera nabrał drugiego życia i cała trójka szybkim ruchem wlała sobie zawartość kieliszków do gardeł.
Butelka Walkera pustoszała w tempie błyskawicznym. Panowie przypomnieli sobie, że tego wieczoru gra Liga Mistrzów więc włączyli stojący w kącie telewizor. Leciał akurat mecz Ajaxu Amsterdam z Realem Madryt.
W przerwie meczu Anatol wyciągnął z barku drugą butelkę, tym razem Jamesona. Gdy trenerzy postanowili wykonać pierwsze roszady w składach, mniej więcej w 65 minucie, w butelce została tylko połowa cieczy. Tak o to we troje wypili 1,5 litra alkoholu.
- Co teraz robimy? - ledwo wypowiedział Jacek osuwając się na swoim fotelu.
Leon zaczął ponownie polewać alkohol w kieliszki.
- Jakieś pomysły? - rzucił Anatol wybuchając śmiechem typowym dla osoby będącej pod wpływem.
Nie mieli już tak mocnych głów jak w czasach swojej młodości. Takie rzeczy po prostu przechodzą wraz z wiekiem.
- Pamiętacie jak kiedyś mieliśmy takie wieczory prawie codziennie? - spytał reszty Jacek.
Anatol podniósł się z fotela, na którym od dłuższego czasu leżał. Widocznie zebrało się mu na wspomnienia.
- Piękne czasy, na jednej z takich imprez poznałem Anie. Ach...
Leon opróżnił szybko swój kieliszek, by po chwili znów go napełnić.
- A pamiętacie dwudzieste czwarte urodziny Anatola? - wydusił z siebie, gdy wódka spłynęła już mu do żołądka.
- Nawet mi nie przypominaj - zaśmiał się Anatol - dwa dni spędziliśmy na dołku. Wszystko przez Ciebie Jacuś - w tym momencie rzucił w niego małą poduszką zabraną z kanapy.
- Zachciało Ci się amorów - mówił Leon chwytając ponownie kieliszek. Dał znak swoim kolegom, by oni również to uczynili.
Podczas tamtych urodzin cała trójka wyszła w miasto. Zwiedzali bary, kupowali alkohol w sklepach i pili w plenerze. Jednym słowem chłopcy umieli się dobrze bawić.
Około trzeciej nad ranem, gdy już nie mieli co robić, postanowili, że pomogą Jackowi poderwać dziewczynę, która mu się wtedy bardzo podobała. Poszli więc pod jej dom i zaczęli śpiewać miłosne piosenki stawiając na nogi pół dzielnicy. Nie mogło się to dobrze skończyć...
Jeden z gorliwych sąsiadów zadzwonił po policję. Po kilku minutach przyjechały na sygnale dwa radiowozy i tak o to koncert się skończył, a zabawowicze trafili na 48h do policyjnego aresztu.
- No ale widzisz Leo, ona została później moją żoną - zaśmiał się, a zawartość jego kieliszka zniknęła momentalnie.
- Piękne czasy - westchnął Anatol. Wstawał właśnie z fotelu i skierował się w stronę kominka, by podłożyć kilka polan.
- Ty poznałeś Łucję, ja poznałem Anie...
- A ja poznałem Magdę - wtrącił się Leon, którego wzrok zatrzymał się na pustym kieliszku. Niestety nie dało się go napełnić, gdyż w butelce ciecz przykrywała już ledwo dno.
- Ale musisz przyznać, że miałeś najfajniejszą żonę z nas wszystkich - Anatolowi już powoli zaczął się plątać głos.
- Ta...
Leon zdawał sobie z tego sprawę. Jego koledzy zawsze wychwalali Magdę, jej urodę, serce no i zapał, z jakim opiekowała się ich synkiem. Jednak dla niego był to już zamknięty rozdział.
Nastała znowu cisza. Alkohol rozchodził się w żyłach Leona, Anatola i Jacka. Jednak cała trójka miała ochotę na dalszą zabawę.
- No to co, idziemy w miasto? - zawołał Anatol.
Reszta przytaknęła mu i po chwili opuścili jego mieszkanie. Tak właśnie rozpoczęła się noc cudów.
Bardzo fajnie piszesz, rozwijaj się w tym kierunku! Co mogę dodać od siebie, jeśli chodzi o odbiór - trochę rozpraszało mnie tło. Jeśli o mnie chodzi wybrałabym nieco bardziej stonowany odcień :)
OdpowiedzUsuńsuper sie czyta ;-) Oby tak dalej ;-p Zapraszam również do siebie ;-)
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane trzeba przyznać, będzie książka ?
OdpowiedzUsuńCałkeim fajnie się czyta to, co piszesz ;) powodzenia ;)
OdpowiedzUsuńCiekawe, ale tak jak wcześniej pisałam są niedociągnięcia (głównie interpunkcja, ale też sądzę, że wulgaryzmy nie są konieczne w książkach). Styl masz naprawdę dobry, tylko go rozwijaj, a każdy Twój tekst będzie coraz lepszy :) Powodzenia
OdpowiedzUsuńNie będę dublowała uwag z rozdziału 1. Podkreślę potrzebę lepszej redakcji. Zobacz np. to zdanie: Anatol teraz z innej szafki, znajdującej się na skraju kuchni, wyciągnął trzy kieliszki. Czytałam je dwa razy bo, w moim odczuciu jest jakieś dziwne. Czy nie lepiej napisać po prostu: Anatol wyciągnął 3 kieliszki.
OdpowiedzUsuń