Rozdział 25 - Imię Róży
Substancje zawarte w marihuanie od razu rozprzestrzeniły się po organizmie. W błyskawicznym tempie, dzięki temu, że powietrze trafia bezpośrednio do krwiobiegu, przedostały się one do mózgu, w którym zaczęły swoją prace. Tego fantastycznego uczucia nie dało się opisać.
Leon jednak, smakując tego specyfiku, czuł jakiś niedosyt. Pragnął, by marihuana zawładnęła jego ciałem, lecz nic się takiego nie działo. Spoglądał tylko jak rozżarzona końcówka skręta przygasa, co oznaczało, że trzeba było ponownie się zaciągnąć.
— Wydaje mi się, że jakiś słaby dzisiaj jest ten skręt. — stwierdził w pewnym momencie.
Jacek delektował się smakiem. Z gracją oddalił od ust rękę, która trzymała jointa i delikatnie wypuścił dym z ust. Niemal od razu uśmiech zawitał na jego suchej twarzy.
— To bardzo proste — odpowiedział. — Po pierwsze paliłeś niedawno. To jest narkotyk, więc ciało szybko do niego się przyzwyczaja. Po drugie Janko ma głowę do interesu. Na tygodniu sprzedaje towar lepszej jakości, a w weekendy gorszej po zawyżonej cenie. Wiadomo, wtedy jest większe zainteresowanie i łatwiej jest zarobić.
Wszystko wydało się Leonowi logiczne. Nastała cisza, w trakcie której oboje po raz kolejny wsadzili swoje skręty do ust. Stali przy tej samej latarni, gdzie czekał na nich diler i od czasu do czasu rozglądali się, czy nikt ich nie obserwuje.
— Skoro nie Ty zabiłeś Berga to masz jakiegoś podejrzanego? — ciszę przerwał Jacek, chcąc wydobyć od niego jakieś informacje i poczuć się bezpieczniej, choć wiedział, że Leon nigdy nie wpadłby na jego trop.
-- Tak, sądzę, że to ojciec zlecił zabójstwo syna. Narazie wszystkie dowody wskazują na niego, no z wyjątkiem tych, co obciążają mnie.
Jacek nie spodziewał się, że to wicepremier stanie się obiektem zainteresowań policji, ale w sumie nawet wychodziło mu to na rękę. Im głębiej ta sprawa sięgała, tym bardziej mógł być spokojny o swój plan. Przypomniał sobie chwile, gdy widział, jak każda z jego trzech dotychczasowych ofiar umierała i czuł dumę ze swoich działań. No i też strasznie podobało mu się wrabianie przyjaciela w całą tą sprawę. Był dla niego bezlitosny.
— Zawsze najbardziej podejrzani są przyjaciele i bliscy — powiedział, by po chwili ugryźć się w język. Miał uważać na słowa, które mógłby pokrzyżować jego plany, a tutaj wymsknęła mu się pewna sugestia. Leon jednak stał w bezruchu, kiwając twierdząco głową, nie rozmyślając za specjalnie nad tymi słowami.
— Wiesz może coś o jakiejś szkole różokrzyża w Lublinie? — spytał nagle, a Jacek poczerwienił się na twarzy. Ponownie tego wieczoru serce zaczęło mu walić jak opętane. Tego się nie spodziewał, że jego przyjaciel tak szybko trafi na ten ślad. Znów musiał więc wymyślić jakieś kłamstwo na poczekaniu. Przychodziło mu to jednak coraz trudniej.
— Kiedyś prowadziliśmy taką sprawę, gdzie pewien nastolatek został otruty jakimś gównem — mówił, ponownie zaciągając się skrętem. — Okazało się, że był członkiem Rose Lambda, właśnie tej szkoły. Ich siedziba mieści się teraz w tym nowym biurowcu na Nałęczowskiej. Przejrzeliśmy ich na wylot, jednak nie znaleźliśmy tam nic ciekawego. Po prostu zwykła sekta i tyle.
Leon uniósł wreszcie głowę, gdyż cały czas jego zmęczone oczy obserwowały ziemię. Poczuł w tym momencie, że marihuana zaczyna szaleć w jego organizmie i dostał takiej energii, że nie mógł już stać w jednym miejscu. Wpadł na pewien pomysł, który wiązał się bezpośrednio z jego powieścią i słowami Felipe, które teraz przypadkowo znalazły się w jego głowie.
— Chcesz się przejechać w jedno miejsce? — spytał, ledwo powstrzymując się od śmiechu. —Pokaże Ci miejsce, gdzie zginął Berg.
Jacek nie miał nic do stracenia. Chciał, by ta zabawa z przyjacielem trwała dalej. Był ciekaw, co takiego ma on mu do pokazania.
— Dawaj! Tam jest przystanek i może zaraz będzie jakiś nocny.
Karolina miała dość wrażeń dzisiejszego dnia. Ledwo wytoczyła się z samochodu, którym nawet nie wjeżdżała do garażu, gdyż jej wzrok odmawiał już posłuszeństwa i była obawa, że lusterka boczne nie przeżyłyby tego wjazdu. Resztkami sił weszła po schodkach i kluczem otworzyła drzwi. Od razu po wejściu do środka zdjęła buty i chciała już iść do sypialni, gdy nagle usłyszała kogoś w kuchni.
— To Ty — odetchnęła głęboko, gdy ujrzała w drzwiach znajomą twarz, a nie jakiegoś złodzieja, czy Bóg wie kogo innego. Był to tylko jej mąż, Igor, który drapał się właśnie po swojej czarnej, bujnej brodzie, a na głowie zabawnie sterczała mu grzywka. Na sobie miał białą bluzkę z Levisa i ciemne bokserki.
— Czekałem na Ciebie — powiedział szeptem i zbliżył się do niej. Ucałował czule jej czoło i przytulił mocno, a ona pragnęła, by ta chwila trwała wiecznie.
— Nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo jestem zmęczona — wymamrotała, unosząc usta z nad ramienia męża.
Igor zaczął bawić się jej rudymi włosami. Ciagle tkwili w uroczym uścisku. Przez śledztwo Karolina prawie w ogóle nie miała dla niego czasu. Bardzo go kochała, mimo tego, że zdradziła go przed rokiem z Leonem. W przeciwieństwie do żony partnera, jej mąż nie dowiedział się o tym i miała nadzieje, że nigdy się to nie stanie. Od tamtego czasu starała się być idealną żoną dla wspaniałego mężczyzny, za którego dałaby się pociąć i nie wyobrażała sobie życia bez niego.
Poznała go osiem lat temu. Po skończeniu szkoły policyjnej wyprowadziła się ze swojego rodzinnego mieszkania i wynajęła małą stancję na obrzeżach miasta, właśnie na Sławinku. Pewnego dnia robiła zakupy w pobliskim supermarkecie. Przechodząc obok stoiska z warzywami, zagapiła się i wpadła na brodatego mężczyznę, któremu nic się jednak nie stało. Przed dłuższy czas nie mogli oderwać od siebie wzroki. Szybko okazało się, że to miłość od pierwszego wejrzenia i po niecałym roku wzięli ze sobą ślub.
— Aż tak ciężko dzisiaj było? — spytał Igor, całując ją teraz po szyi.
Karolina oderwała lekko głowę od jego ramienia, by móc spokojnie odpowiedzieć. Była od niego sporo niższa.
— Niestety, przejęłam w całości śledztwo i wiesz... Spadła teraz na mnie ogromna odpowiedzialność.
Mężczyzna wyglądał na zaskoczonego.
— Wow, to super. A co z Leonem? On już nie prowadzi tej sprawy?
Sama chciała poznać prawdę na temat partnera. Martwiła się o niego, gdyż nie dawał znaku życia. Kilkakrotnie jeszcze próbowała się z nim skontaktować podczas jazdy samochodem, lecz za każdym razem odpowiadała poczta głosowa. Wciąż nie wierzyła, że to Leon stoi za obydwoma zabójstwami. Była mocno zdeterminowana, by to wszystko wyjaśnić i oczyścić go z wszystkich zarzutów.
— Jutro się wszystkiego dowiem. Teraz naprawdę potrzebuję trochę snu...
Igor jej nie powstrzymywał. Wypuścił swoją żonę z ramion i odprowadził wzrokiem w stronę pokoju. Był z niej niezwykle dumny i podziwiał ją za to, że wykonuje najtrudniejszy zawód świata. Odczekał chwilę, by mogła spokojnie przebrać się w piżamę i sam udał się do sypialni, bo było już strasznie późno, a rano trzeba było wstać do pracy.
Jacek miał rację. Po kilku minutach czekania przyjechał nocny autobus, którego trasa wiodła bezpośrednio z Nadbystrzyckiej w stronę bramy Krakowskiej, skąd było już tylko parę kroków do mieszkania Berga.
Po dziesięciu minutach jazdy wysiedli z pojazdu. Centralnie przed sobą mieli ogromną, czternastowieczną bramę, która oprócz gotyckiego wyglądu, miała także barokowe rysy. Z wyjątkiem bramy Grodzkiej, przez dłuższy czas stanowiła jedyną możliwość, z której korzystali ludzie, by wjechać do miasta. Była też ważnym punktem na szlaku handlowym, prowadzącym z Krakowa na Litwę i Ruś.
Z biegiem lat brama traciła jednak na znaczeniu i stała się po prostu kolejną atrakcją turystyczną. Jacek z Leonem minęli ją w tym momencie i znaleźli się na ulicy Bramowej, oświetlonej pomarańczowymi światłami, które wydobywały się z zamieszonych na fasadach kamienic latarni. Szli po bruku, mijając ludzi, którzy wracali właśnie do swoich domów po pobycie w tutejszych restauracjach. Była także spora ilość osób, które dopiero zamierzały zjeść „U szewca", w „Trybunalskiej" czy w „Św. Michale".
Przyjaciele przeszli teraz obok trybunału, gdzie wiele lat temu miał miejsce diabelski sąd. Teraz mieli przed sobą wąskie przejście na plac po Farze, przez które przechodziły setki osób, robiących sobie non stop zdjęcia, co było strasznie irytujące.
— Nie wiedziałem, że wicepremier mieszkał na starym mieście — powiedział Jacek, spoglądając na mijanego właśnie człowieka, który był pomalowany na złoto i stał nieruchomo na podeście przez cały czas. Oczywiście było to kolejne kłamstwo.
— Daj spokój, bywał tutaj raz na pół roku — odpowiedział Leon, który barkiem wbił się w chłopaka, który nieoczekiwanie zatrzymał się przed nim, by zrobić sobie selfie. — Bardziej to było mieszkanie jego syna.
Obeszli kamienne bloki z prawej strony. Ujrzeli właśnie zamek, oświetlony z każdej strony, którego widok nocą robił niesamowite wrażenie. Kilkoma susami pokonali schodki, prowadzące w stronę Jezuickiej i bazyliki dominikanów, by po chwili znaleźć się przed wejściem do żółtej kamienicy.
— Wchodzimy? — spytał Leon, nie będąc już tak pewnym tego jak wcześniej.
— Skoro już tu jesteśmy.
Otworzyli wiec drzwi i zaczęli się wspinać po kolejnych schodach. Jacek odtwarzał sobie w pamięci tamta noc, kiedy schodził z młodym Bergiem tą drogą, by następnie wnieść na górę jego zwłoki. Każda tamta chwila wypełniała teraz wszystkie zakamarki jego ciała i budowała pewność siebie, co miało mu pomoc w kolejnych działaniach.
Kilka sekund później stali już pod drzwiami, za którymi znajdowało się mieszkanie Bergów. Jacek dynamicznym ruchem ręki zerwał policyjne plomby i oboje wsunęli się do środka.
Z prawej strony na ścianie znajdował się włącznik światła. Leon nacisnął go i od razu ich oczom ukazał się fragment zaschniętej plamy krwi z salonu. Miała bordowy odcień i nie dało się jej nie zauważyć. Podeszli więc bliżej, by przyjrzeć się efektom działań sprawcy.
— Nieźle — stwierdził Jacek, który chyba nie spodziewał się takiego widoku.
— Odcięta głowa, więc co się dziwić — odparł Leon, rozglądając się po salonie. Chciał za wszelką cenę znaleźć pomieszczenie, o którym opowiadał mu Felipe i które sam umieścił w swojej powieści. Mogło ono pomóc w rozwiązaniu całej tej sprawy i sprawić, że wróciłby do policji.
— Czego szukasz? — spytał go przyjaciel, gdyż zauważył jego dziwne zachowanie.
— Gdzieś tutaj musi być pewien ukryty pokój.
Jacek zamarł. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego przyjaciel już tak dużo wie. Starał się w oka mgnieniu przejrzeć w głowie swój plan i znaleźć w nim jakąś lukę, która wyjaśniłaby tak duży stan wiedzy przyjaciela.
— Jaki pokój? — spytał, chcąc zbadać jakie informacje jeszcze on posiada.
Leon właśnie stukał w każdy centymetr ściany, by znaleźć jakieś ukryte przejście.
— W tej szkole Rose Lambda mówili, że każdy z uczniów ma swoje pomieszczenie do rytuałów. Berg należał do nich i musiał mieć tutaj taki pokój, jestem tego pewien. Jeśli tam trafię to może znajdę jakieś dowody na niego i oczyszczę się z zarzutów.
I nagle coś mu się przypomniało. Kamienica, w której się znajdowali, z jednej strony otoczona była wzgórzem na wysokość pierwszego piętra. Policjant więc szybkim krokiem przeszedł do pokoju obok, który robił za sypialnie i podszedł do ogromnej szafy z książkami, stojącej na przeciwko łóżka.
— Co robisz? — spytał Jacek.
— W każdym filmie ze skarbami przejście do sekretnego pomieszczenia ukrywa taka szafa z książkami, gdzie po pociągnięciu jednej z nich można spokojnie przejść dalej.
Zaczął więc przeglądać tytuły w poszukiwaniu jakiejś wskazówki, która mogłaby pomóc w odsłonięciu przejścia. Przechodząc jednak z najwyższej półki na te niższe, dostrzegł coś, co w wkomponowywało się idealnie w tę sprawę.
— Czy to może być takie proste? — zaśmiał się i po chwili wyciągnął ze środkowej półki „Imię Róży" Umberta Eco.
Jacek cały czas stał z boku i nie mógł uwierzyć w to, co się właśnie działo. Czy to oznaczało, że jego perfekcyjny plan nie był jednak aż tak doskonały?
Trochę magicznie sie zrobilo. Zapomnialam o tym ukrytym pokoju
OdpowiedzUsuń