Rozdział 26 - Vendeta

  W pewnym momencie szafka z książkami schowała się za ścianą, a za nią pojawiło się przejście ze schodami. W środku było ciemno, więc Leon wyciągnął z kieszeni telefon, by rozświetlić drogę latarką. Na ekranie ujrzał komunikat, który mówił, że Karolina dzwoniła do niego kilka razy. Zignorował to, a po chwili białe światło ukazało krótki tunel, który kończyły stalowe drzwi. 
— Idziemy! — zawołał i niemal od razu zszedł po schodach.
  Jacek cały czas myślał nad tym, jakby odwrócić uwagę przyjaciela. To, co znajdowało się za drzwiami, mogło zniweczyć plan, który przygotowywał od bardzo dawna. Nie mógł więc teraz stać z założonymi rękami i patrzeć, jak wszystko się wali. 
  Ostrożnie zajrzał do tunelu. Widział Leona, który mocował się z żelazną klamką. Pamiętał, jak tamtej nocy mocno zaryglował drzwi, jednak teraz wydawało mu się, że nie powstrzyma to upartego charakteru przyjaciela.
— Może zostawmy to w spokoju, skoro nie da się tego otworzyć — spróbował jakoś wpłynąć na niego, jadnak bezskutecznie. 
  Leon czuł, że musi te drzwi otworzyć. Za wszelką cenę chciał oczyścić się z zarzutów i znaleźć prawdziwego mordercę Berga i Inez. No bo nie był w stanie uwierzyć w to, że to on za tym wszystkim stoi. A co, jeśli agenci z SOPu mają racje i rzeczywiście posunął się do takich działań?
  Nie chciał o tym nawet myśleć. Po raz kolejny szarpnął za klamkę. Nagle drzwi się poruszyły, a z zza nich dobiegł głos upadającego na podłogę metalu. Bez wahania pchnął metalowe wrota i wsunął się do środka. Jacek ostrożnie zszedł po schodach i uczynił to samo co jego przyjaciel. Gdy znalazł się za drzwiami, w pomieszczeniu zrobiło się jasno.
— Więc Felipe nie kłamał! — zaśmiał się Leon, a w jego oczach pojawiła się nadzieja na zmianę biegu wydarzeń. 
  Wnętrze wypełniało teraz pomarańczowe światło. Nie było ono zbyt duże. Ściany, wykonane z czerwonej cegły, dawały odczucie, że pokój jest jakimś miejscem sakralnym. We wszystkich kątach mieniły się pajęczyny, które podkreślały specyficzny charakter tego miejsca. 
— Gdzie my jesteśmy? — spytał Jacek, który znał to miejsce na wylot. 
  Leon rozglądał się dookoła. Na przeciwko wejścia stał długi stół, wykonany najprawdopodobniej z dębu. Na nim dojrzał jakieś dziwne przedmioty, które z tej odległości trudno było rozpoznać, oraz małą szafeczkę z drzwiami, stojącą z brzegu.
— To pokój, w którym Berg wykonywał swoje ćwiczenia od tych pojebów — odpowiedział. 
  Podszedł bliżej stołu. Z każdym krokiem coraz bardziej widoczne stawały się te przedmioty. Pierwsze, co rzuciło się w oczy, to była ogromna, zbrązowiała czaszka, z przymocowaną na górze peruką. Obok niej stało naczynie, które przypominało moździerz. Zapewne mieszano w nim jakieś zioła lub inne substancje, które wykorzystywano podczas zabiegów. Za nimi znajdował się lichtarz, na którym osadzono wysoką świeczkę z knotem, zrobionym z jakiegoś zwykłego sznurka. Zapewne była domowej roboty.
— Nie powinno nas tutaj być — Jacek podjął ponowną próbę przekonania go, by zostawić to miejsce w spokoju. 
— Boisz się? — zakpił z niego przyjaciel. 
— Nie, po prostu uważam, że łamiemy prawo. No i zostawimy odciski palców, co może tobie bardziej zaszkodzić, niż pomóc.
  Leon natychmiast podbiegł do niego. 
— Słuchaj — zaczął wymachiwać ręką przed jego oczami. — Ja nikogo nie zabiłem. Te kurwy z Warszawy polują już na mnie. Mam stać i patrzeć, jak wali się moje życie?
  Jacek spuścił głowę. 
— No nie. Pomyśl jednak: a co jeśli nic tutaj nie ma i ktoś nas nakryje? Albo potem odnajdzie ten pokój? Znajdą tu twoje odciski i będzie po zawodach. 
  Leon odwrócił się i podszedł do stołu. Oparł się rękami o blat i głęboko westchnął. 
— Kurwa! — wrzasnął nagle. — Masz rację ale nie mogę się teraz poddać. Skoro już tu jesteśmy...
  W tym momencie ujrzał stojący obok szafki kwiat, który był nieco pod więdnięty. Chwycił go i pokazał przyjacielowi. 
—  Żółta róża? — zdziwił się Jacek. — A to różokrzyżowcy nie identyfikują się czerwoną? 
  Leon rozwiał jego wątpliwości. 
— Chyba tak, lecz ci z rose lambda mieli pokoje na żółto i w ogóle posługiwali się żółtym. 
— Może to jakiś symbol lub coś jeszcze innego...
— We wschodnich kulturach żółta róża oznacza mądrość i siłę. Kupuje się je kobietom, które odniosły sukces.
  Jacek spojrzał dziwacznie na niego. 
— No co — Leon nie wiedział, o co mu chodzi. — Kiedyś na rocznicę ślubu kupiłem takie Magdzie i ona zrobiła mi wykład na ten temat. Wiesz, że ona miała bzika na punkcie Japonii.
  W tej chwili odezwał się Jacka telefon. Ten go wyciągnął i zaczął coś stukać w klawiaturę. Gdy skończył, ujrzał Leona, który tym razem dobierał się do szafki. Zaczął więc szukać sposobu, by mu w tym przeszkodzić. 

  W tym samym czasie w biurowcu, w którym mieściła się siedziba Rose Lambda, Felipe wypełniał ostatnie papiery. Było już późno, lecz musiał to zrobić, gdyż jutro miał prowadzić zajęcia z nową grupą uczniów i nie miałby na to czasu. Co chwile żuł suszone śliwki, które były jego ulubioną przekąską i popijał to yerba matą. Czuł się fantastycznie. Jego praca dawała mu naprawdę wiele satysfakcji. A przecież jeszcze niedawno chciał ze sobą skończyć...
  Było to dwa lata temu. Podczas kampanii wyborczej do polskiego parlamentu pomagał jednej z partii, która miała największe szanse na zwycięstwo. Należał do sztabu i za każdym razem, gdy kandydaci na posłów chcieli wygłosić jakieś przemówienie czy stanowisko, on był odpowiedzialny za organizacje takiego wydarzenia. Nigdy nie przeszkadzało mu to, że był aż nad to wykorzystywany, gdyż czerpał radość z pracy z tak znanymi ludźmi. 
  Wszystko jednak zmieniło się tamtego dnia, gdy razem z kilkoma politykami jechał busem do pewnej miejscowości na Podkarpaciu, by przeprowadzić spotkanie z mieszkańcami. W pewnym momencie kierowca gwałtownie zahamował i stracił kontrole nad pojazdem. Przejeżdżali akurat przez przełęcz i bis zaczął się zsuwać z ogromnej skarpy w dół, by ostatecznie rozbić się u jej podnóży. Nikomu nic poważnego się nie stało z wyjątkiem Felipe, który zaklinował się między siedzeniami z otwartym złamaniem kości udowej. Szybka akcja ratunkowa sprawiła, że udało się uratować jego nogę. 
  Jednak tamtego dnia stracił coś innego. W szpitalu dowiedział się, że politycy partii, dla której pracował, odcięli się od tego wypadku i nikt już później nie odebrał od niego telefonu. Zostawili go samego, bez pracy, środków do życia oraz opieki, gdyż musiał poddać się żmudnej rehabilitacji. I gdy już chciał ukrócić swoje cierpienie, ktoś zapukał do jego drzwi. 
— Słyszałem, że potrzebujesz pomocy — powiedział tajemniczy mężczyzna w kapturze, który stanął w drzwiach. Ociekała z niego woda, gdyż deszcz nie przestawał padać od kilku dni. 
— Kiedy jej potrzebowałem to nikogo nie było przy mnie. Teraz już nie potrzebuje litości. 
  Mężczyzna nie dał jednak za wygraną. 
— Może mnie nie potrzebujesz, lecz niedługo zmienisz zdanie. Teraz jednak to ja potrzebuję ciebie. 
— Nawet nie wiem, jak się nazywasz. I czego tak naprawdę chcesz? 
  Nieznajomy ściągnął kaptur z głowy. 
— Mów do mnie Mistrzu. Chodź ze mną, a się przekonasz. 
  Mijały dwa lata i Felipe został lektorem szkoły, którą prowadził Mistrz. Odnalazł spokój ducha i w końcu miał kogoś, komu mógł naprawdę zaufać. Każdego dnia przykładał się do swojej pracy najlepiej, jak potrafił, by Mistrz był z niego dumny. Uważał siebie za proroka, który zasłużył wreszcie na to, aby pomoc światu. 
  Nagle otworzyły się drzwi z gabinetu Mistrza. Stał w nich on sam, w czerwonym swetrze i trzymał ręce w kieszeni. 
— Witaj, Felipe — odezwał się cicho — jak ci minął dzień? 
  Chłopak wstał z krzesła, by okazać mu szacunek. 
— Bardzo dobrze, Mistrzu. Dzisiaj miałem zajęcia z grupą studentów, którzy byli bardzo mili. 
  Mistrz przeszedł teraz pod okno i spoglądał na Lublin, który noc otuliła już w całości. 
— Czy nikt obcy nie kręcił się dzisiaj w naszej szkole? — spytał. 
  Felipe głośno przełknął ślinę. 
— Nikogo takiego nie było — zawahał się na moment. — Chociaż w sumie po południu przyszli policjanci. 
— Policjanci? A widzisz... — załamał swój głos. — I co im takiego powiedziałeś? 
  Dziwny dreszcz przeszedł po plecach chłopaka. Nie poznawał Mistrza, który wyznaczył mu drogę, jaką teraz podążał. Czuł bijącą od niego wrogość i nie wiedział, jakie ma zamiary. 
— Nic takiego w sumie. Wypytywali o Berga...
— Co im powiedziałeś?! — wrzasnął, a Felipe omal nie zemdlał. Zrobił się biały jak ściana.
— Powiedziałem im, że Berg należał do naszej szkoły, że miał problemy z synem, że każdy z naszych uczniów ma w swoim domu pomieszczenie do zabiegów...
  Mistrz odwrócił się i spojrzał na swojego ucznia. Z jego oczu bił ogromny gniew, który zarazem trząsł jego ciałem. Jego zachowanie budziło przerażenie. 
— Zawiodłem się na tobie, Felipe. Myślałem, że znasz zasady i że gramy w tej samej drużynie...
  Chłopak podbiegł do niego i padł przed nim na kolana. Jego oczy zalał potok łez.
— Mistrzu, oni mnie zmusili do tego. Grozili, że zabiorą na komisariat i wiesz... Nic nie mogłem zrobić!
— To niczego nie zmienia. Naraziłeś naszą szkole i teraz poniesiesz konsekwencje. 

  Mistrz wyciągnął z kieszeni pistolet z tłumikiem i przystawił mu do skroni. Złapał drugą ręką jego głowę i przytulił do swojego brzucha. Błyskawicznie pociągnął za spust, a krople krwi, które trafiły na jego sweter, zamaskował czerwony kolor. Odczekał chwile i puścił ciało chłopaka, które opadło mimowolnie na podłogę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 23 - Prawdziwa twarz

Rozdział 10 - Podejrzenie

Rozdział 14 - Polityk